Recenzja filmu

Powodzenia, Leo Grande (2022)
Sophie Hyde
Emma Thompson
Daryl McCormack

Taniec, a nie egzamin

Samo zawężenie narracji głównie do rozmów pary bohaterów zawsze bywa ryzykowne (przekonał się o tym niedawno choćby Sam Levinson, kręcąc "Malcolma i Marie" ). Jeśli "Powodzenia, Leo Grande" nie
Taniec, a nie egzamin
Wszystko zaczęło się, wiadomo, od seksu. Precyzyjniej: od swobodnych, przyjacielskich rozmów reżyserki Sophie Hyde z aktorkami Katy Brand i Emmą Thompson o tym, jak często dojrzałe kobiety nie doświadczają w życiu satysfakcjonującego seksu. Później był zarys historii przygotowany przez Brand (która ostatecznie została scenarzystką) oraz godziny rozmów – online, w czasie pandemii – z sześćdziesięciolatkami korzystającymi z usług pracowników seksualnych. Efektem jest film "Powodzenia, Leo Grande", który właśnie wchodzi na polskie ekrany.


Tytułowy Leo to atrakcyjny mężczyzna oferujący swoje "usługi" klientkom. Celowo używam takich określeń, bowiem dwudziestokilkulatek traktuje swoją profesję nad wyraz profesjonalnie. Nie sprzedaje swojego ciała, raczej zapewnia wynajmującym go "satysfakcję": pomaga im spełnić skryte marzenia, więcej – używając popularnego dziś języka – pozwala im zrozumieć siebie.

Ale w centrum tej opowieści nie jest pewny siebie pracownik seksualny, ale jego klientka – sześćdziesięciodwuletnia była nauczycielka Nancy, matka dorosłych dzieci, wdowa. To ona postanawia spróbować czegoś, na co nie miała odwagi przez całe życie – chce czerpać z seksu satysfakcję. Wcześniej przez ponad trzy dekady żyła z jednym partnerem, który – mówiąc ogólnie – w nosie miał seksualne potrzeby żony.
W tego typu historii łatwo o zostanie na poziomie klisz. I trzeba przyznać, że Hyde kilkakrotnie zbliża się do tej granicy. Nancy musi szybko wyznać, że nigdy nie miała orgazmu, pokazać, jak bardzo dojrzałe kobiety są stłamszone. Młodzi współcześni mężczyźni muszą być z kolei "wyzwoleni", jeden z nich umie tak dobrze wszystko uzasadnić, że przez moment podejrzewamy go o brak autorefleksji.


Samo zawężenie narracji głównie do rozmów pary bohaterów zawsze bywa ryzykowne (przekonał się o tym niedawno choćby Sam Levinson, kręcąc "Malcolma i Marie" ). Jeśli "Powodzenia, Leo Grande" nie wpada w koleiny banału, dzieje się tak dzięki niewymuszonej chemii między głównymi aktorami oraz za sprawą ich gry. Daryl McCormack udanie niuansuje swoją postać – z czasem przestaje być posągiem wygłaszającym społecznie potrzebne bon moty. Okazuje się, że i on skrywa w sobie zranienia, przemilczane tematy i relacje, w których przestaje być elokwentnym "świętym od seksu". 

Prawdziwy aktorski koncert daje Emma Thompson, to bezsprzecznie jej film. Uznana aktorka – która w ostatnich kilkunastu latach zniknęła z pierwszej ligi – brawurowo buduje swoją rolę. Jej Nancy nie przestaje być dawną nauczycielką, protekcjonalnie patrzącą na innych. Zdąży wypytać kochanka o jego życiowe priorytety, sporządzić bezceremonialną listę łóżkowych fantazji oraz – w najmniej odpowiednim momencie – być matką dla dzwoniącej nagle córki. Jednocześnie to uśpiony wulkan, kobieta chorobliwie niepewna siebie (dlatego rozgadana), zawstydzona, pragnąca poczuć coś nieoczekiwanego.

Gdybyśmy oglądali amerykański melodramat, tym "czymś" byłaby zapewne miłość, albo co najmniej zakochanie. Australijka Hyde jest na to zbyt konsekwentna i zbyt realistyczna. Jakkolwiek to brzmi, w jej filmie nie chodzi o sentymentalne uczucia lub tęsknoty za bliskością, za relacją, ale o wspomnianą już przyjemność. Jeśli pracownik seksualny pomoże ją osiągnąć – zdaje się mówić reżyserka – to w porządku. Ale to nie wokół niego ma się skupiać życie świadomej siebie kobiety. Wszystko, czego ona potrzebuje, drzemie w niej samej. Sam seks poza tym – jak tłumaczy Leo – nie ma być egzaminem, raczej swobodnym, tętniącym życiem tańcem.


Zresztą w tej opowieści przyjemność nie jest celem samym w sobie. Gdy już opadną maski ("Nancy" i "Leo" to przecież tylko pseudonimy), ba – kiedy protagonistka osiąga swój sensualny cel, nic się nie kończy. Bohaterka Thompson doświadcza po raz pierwszy szczytów seksualnej ekstazy, atrakcyjny partner staje się jej "jedyną przygodą" (i – dodajmy – jedynie przygodą). Dopiero jednak później kobieta przyswaja sobie istotę ciałopozytywności – nawiązuje kontakt z własnym ciałem. Nie ciałem modelki oszukującej naturę, ale noszącym w sobie ślady upływu czasu. Właśnie to nieidealne, wolne od retuszu ciało okazuje się niepowtarzalne i wystarczające. Okazuje się domem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones